W auli seminaryjnej w środowy wieczór (27.10.2010r.) odbył się wieczór świadectw. Był on okazją do tego, aby posłuchać wrażeń tych braci, którzy w ubiegłe wakacje odwiedzili rozmaite kraje Europy i nie tylko. Swoją obecnością zaszczycił nas sam ordynariusz diecezji tarnowskiej bp Wiktor Skworc. Obecni byli także: ks. Łukasz Kostrzewa (kapelan biskupa), ks. Krzysztof Czermak (były misjonarz), siostry Józefitki, oraz oczywiście cała społeczność seminaryjna, a więc przełożeni i alumni.
W celu wyjaśnienia dodam, że chodziło o zdolność dostrzegania pewnych rzeczy, którą ks. Leszek posiadł właśnie dzięki pobytowi na misjach. Nie widziałby chociażby tego, jak ważna jest dzisiaj umiejętność słuchania- dodał, że misjonarz wyjeżdża właśnie po to, aby słuchać innych, odkrywać ich myślenie, potrzeby, pragnienia, a dopiero potem starać się je zaspokajać. Okazją do słuchania w Ekwadorze było dla ks. Leszka oczekiwanie na spóźniających się na Mszę Św. miejscowych ludzi. Kiedy schodzono się przez długi czas, możliwe było, by z każdym dołączającym zamienić chociaż parę słów, dowiedzieć się co go trapi, czym żyje, a także co wydarzyło się na wiosce, aby potem powiedzieć na kazaniu o interesujących dla tych ludzi rzeczach. To oczekiwanie to także nauka cierpliwości, gdyż w Ekwadorze nieco inaczej pojmuje się czas niż w Europie.
Ks. Leszek opowiedział także o szczególnym doświadczeniu Bożej Opatrzności w sytuacjach trudnych. Jako młody misjonarz, który dopiero co przyjechał prowadzić dzieło ewangelizacji, wszystkie oszczędności wydał na leczenie pewnej kobiety, która potrzebowała ich na pokrycie kosztów dość skomplikowanych operacji. Były one dla niej jedyną szansą na przeżycie. Tym samym złamana została podstawowa zasada, aby zawsze mieć zaoszczędzoną taką sumę pieniędzy, by możliwy był ewentualny powrót do kraju. Niedługo potem znajomi przebywający w USA postanowili przysłać ks. Leszkowi pewną sumę pieniędzy na potrzeby związane z jego pracą. Okazało się, że była to dokładnie taka sama suma, jaką wydał na pokrycie kosztów leczenia tej potrzebującej kobiety.
Na początku nie było wcale łatwo, gdyż w tej części Ekwadoru działali fałszywi księża, których akceptowała miejscowa ludność. Widząc polskich kapłanów otwarcie mówili, że ich tam nie chcą, gdyż są zadowoleni z pracy „księży”, którzy naprawdę księżmi nie byli. Udało się jednak doprowadzić do spotkania w kościele, podczas którego pani mająca otwarcie wyrazić niechętny stosunek do polskich prezbiterów wychodząc po stopniach do ambony złamała nogę z przemieszczeniem.
Ekwadorczycy odczytali to jako znak i od tej pory nie było już żadnych problemów z przyjęciem. Ks. Leszek wspominał, że do końca jego pobytu dało się odczuć pewien szacunek do nich- misjonarzy, który wynikł między innymi właśnie z tego zdarzenia. Ludność twierdziła, że „ z nimi nie warto wojować”. Później oczywiście przekonała się ona do naszych kapłanów ze względu na ich ofiarną pracę.
Nasz gość mówił także o wspólnocie, jaka panuje wśród Ekwadorczyków podczas sprawowania Mszy Świętej. Serdecznie przekazuje się znak pokoju, a wszyscy czują się rzeczywiście między sobą braćmi. Nie brakło też kilku wspomnień z pobytu wakacyjnego w Indiach. Dowiedzieliśmy się m.in. o indyjskich zwyczajach dotyczących jedzenia, a także o pewnych różnicach między Indiami północnymi, a południowymi. Spotkanie zakończyliśmy modlitwą.